Pociągające oczy panny Zofii

 

Jędrzej Moraczewski nigdy nie poznałby swojej przyszłej żony, gdyby jej siostra nie przygotowywała się do matury z jego siostrą. W naturalny sposób doszło do nawiązania stosunków towarzyskich między rodzicami – Moraczewskimi i Gostkowskimi, rodziną obdarzoną tytułem baronowskim przez cesarza Franciszka Józefa I. Jędrzej Moraczewski, wówczas początkujący inżynier kolejnictwa, był, jak pisał w swoich wspomnieniach „zakamieniałym demokratą”, więc ów tytuł wzbudził w nim niechęć do Gostkowskich. Pewnego dnia nie udało mu się uciec ze lwowskiego domu rodziców przez wizytą „jakichś baronów”. I nie pożałował tego. „Od razu spodobała mi się średnia ich córka Zosia, cztery lata młodsza ode mnie. Co tu dużo pisać. Wyznam, że z moimi rodzicami wybrałem się z wizytą na Franciszkańską do państwa Gostkowskich, a właściwie poszedłem tam pociągnięty oczami panny Zofii. A że także społeczne i narodowe jej poglądy zgadzały się z moimi, nie dziwota, że w krótkim czasie zakochałem się w niej na amen”. O kolorze oczu Zofii niestety nie napisał.

Był rok 1891. Jędrzej kończył wówczas 21 lat, Zofia – 18. Rok później oświadczył się jej. Matka Zofii nie była zachwycona. „Bynajmniej nie uradowała jej osoba przyszłego zięcia, który w starszym pokoleniu miał opinię niespokojnego ducha, prawie awanturnika, nie dbał o zewnętrzny wygląd, nie nosił kaloszy, słowem nie należał do »towarzystwa«.” Pani Gostkowska była jednak rozsądna, stwierdziła, że da zgodę na małżeństwo w chwili, gdy Jędrzej on mógł samodzielnie utrzymać siebie i żonę bez pomocy rodziny. „Odpowiadało to moim planom i zamiarom – wspomniał Moraczewski – więc od razu zgodziłem się na takie postawienie sprawy”. Oceniał jednak, że będzie w stanie spełnić warunek pani Gostkowskiej dopiero za cztery lata. Pobrali się w październiku 1896 roku, nie bez perypetii, gdyż w kościele bernardynów we Lwowie Moraczewski musiał się ostro wykłócać o opłatę za ceremonię ślubną. Postawił na swoim. „I ślub się odbył u bernardynów za 30 reńskich, co prawda z taką samą paradą, jaka miała być za 100” – stwierdził nie bez triumfu Jędrzej Moraczewski. Najmilsze wspomnienia z tamtego dnia zachował z uczty weselnej, gdyż teść, profesor kolejnictwa Roman Gostkowski, początkowo sztywną atmosferę „zamienił nieokiełznanym swym humorem,, na bardzo wesołą i serdeczną wieczerzę”.

Tomasz Stańczyk

 

Na fotografii: Zofia i Jędrzej Moraczewscy z rodziną Kozickich na tarasie domu, ok. 1910 r. Źródło: Biblioteka Narodowa/POLONA.