W polskiej tradycji wódz, który przegrywa wojnę lub bitwę może otrzymać mimo tego wysokie oceny i miano bohatera, o ile jednak polegnie, a przynajmniej zostanie ranny i wzięty do niewoli lub zostanie skazany na śmierć przez wroga.
Marszałek Edward Śmigły-Rydz także przegrał, kampania 1939 roku zakończyła się klęską. Nie podjął jednak decyzji, w rezultacie której poniósłby śmierć w walce lub zostałby rozstrzelany, ewentualnie powieszony. Mógł popełnić samobójstwo w obliczu klęski, ale tego też nie zrobił. W efekcie nie został wprowadzony do panteonu chwały, w którym znaleźli się Stanisław Żółkiewski, Tadeusz Kościuszko, Józef Poniatowski i Romuald Traugutt.
W nocy z 17 na 18 września 1939 roku Śmigły-Rydz, opuścił kraj, wraz z rządem i prezydentem, przejeżdżając, wraz z rządem i prezydentem, przez most na Czeremoszu do Rumunii. Nigdy mu tego nie wybaczono, zarzucano, że tchórzliwie uciekł, porzucił swoje walczące jeszcze wojska, a krytykowali go także piłsudczycy. Opinia publiczna była niemal bez wyjątku zgodna: mógł przegrać – na pokonanie armii niemieckiej nie miał przecież najmniejszych szans – ale powinien umieć się w sytuacji zachować, najlepiej zginąć na polu bitwy, ewentualnie strzelić sobie w głowę.
W obliczu sowieckiej agresji
Gdy 17 września Armia Czerwona napadła na Polskę, kwatera Naczelnego Wodza znajdowała się w Kołomyi, niedaleko granicy z Rumunią. Tamtego dnia runęły plany bronienia się na przedmościu rumuńskim – dokąd Śmigły chciał ściągnąć jak najwięcej oddziałów – aż do czasu rozpoczęcia ofensywy na zachodzie Europy. Swoją drogą nasi alianci, Francuzi i Brytyjczycy nie byli uprzejmi poinformować Naczelnego Wodza, że podjęli decyzję o zaniechaniu uderzenia na Niemcy. Bo i po co? Niech polska armia nadal walczy i wykrwawia Wehrmacht.
Nieliczne, słabe oddziały Korpusu Ochrony Pogranicza nie mogły zatrzymać Armii Czerwonej. Nie posuwała się zbyt błyskawicznie w głąb polskiego terytorium, lecz było oczywiste, że szybko opanuje tereny, na których znajdowali się Naczelny Wódz, prezydent i rząd. Groziła im wszystkim nie tylko niewola, ale także – co istotniejsze, podpisanie aktu kapitulacji, zostałaby też przerwana prawna ciągłość istnienia władz Rzeczypospolitej.
Śmigły-Rydz nie tylko rozważał 17 września możliwość przedostania się do walczących wojsk, ale był nawet na to zdecydowany. Otoczenie odradziło mu to. Dotarcie do grupy wojsk generała Kazimierza Sosnkowskiego pod Lwowem lub do oddziałów nad Dniestrem, koło Stryja – a o tym myślał marszałek, byłoby bardzo trudne, jeśli nie niemożliwe. Wskazywano mu, że może wpaść w ręce ukraińskich dywersantów i zostać przez nich zabity, a nie byłaby to chwalebna śmierć.
Pan mnie oszukał, panie ministrze
Tamtego dnia Józef Beck, minister spraw zagranicznych prowadził gorączkowe rozmowy z Rumunami, dotyczące zapewnienia polskim władzom swobodnego przejazdu przez ich kraj do Francji. Twierdził, że uzyskał taką zgodę, a miała obejmować nie tylko prezydenta i rząd, ale także Naczelnego Wodza.
Przekonany o tym, że tak właśnie jest, marszałek Śmigły zdecydował się przejść do Rumunii. Jego pozostawiane w kraju jako Naczelnego Wodza nie miało już sensu. Wprawdzie polskie wojsko walczyło jeszcze, broniła się Warszawa, ale marszałek utracił możliwość komunikowania się z jednostkami i co za tym idzie możliwość dowodzenia. W tej sytuacji zamierzał, jak wspominał, kontynuować walkę poza granicami kraju, odbudować polską armię w sojuszniczej Francji. Uważał, że jest to jego obowiązek. Tamtego dnia wydał rozkaz, by wszystkie oddziały podążały w kierunku granicy rumuńskiej, chciał bowiem, żeby jak najwięcej żołnierzy wydostało się w kraju i trafiło do Francji.
Śmigły-Rydz był pewny, że Rumuni przepuszczą jego samego i żołnierzy. Wszyscy, łącznie z nim, zostali internowani. Nie jest do końca jasne, czy to minister Beck wprowadził marszałka w błąd, twierdząc, że przejazd przez Rumunię odbędzie się bez przeszkód, choć wiedział, iż to niemożliwe, czy też Rumuni wprowadzili Becka w błąd mówiąc, że udzielają prawa przejazdu. W każdym razie, już na terytorium rumuńskim Śmigły zwrócił się do Becka z ostrymi słowami: „Pan mnie oszukał, panie ministrze”.
Marszałkowi można, niestety, zarzucić, że za bardzo ufał ministrowi spraw zagranicznych, zamiast trzeźwo spojrzeć na rzeczywistość. Nie wiadomo, dlaczego uznał, że Rumunia, która ogłosiła neutralność wobec wojujących stron, przepuści przez swoje terytorium wojska jednej z nich, wraz z Naczelnym Wodzie. Było to myślenie życzeniowe.
Polska tradycja ceni gesty bohaterskie i romantyczne. Zapewne marszałkowi Śmigłemu-Rydzowi wybaczone byłoby opuszczenie kraju i zrozumiano by, że podjął racjonalną decyzję, gdyby na taki gest się zdobył. Gdy Marszałek przejeżdżał przez most w Kutach prowadzący do Rumunii, oddziały Armii Czerwonej były wówczas jeszcze kilkadziesiąt, może kilkanaście kilometrów od Kut. Gdyby marszałek poczekał na nie i na czele garstki żołnierzy stawił symboliczny opór najeźdźcom, a dopiero potem ustępując przed ich naciskiem, wśród świstu kul – jeszcze lepiej, gdyby któraś z nich go trafiła – przeszedł do Rumunii, inaczej spoglądalibyśmy dziś na Śmigłego-Rydza. Zabrakło takiego bohatersko-romantycznego gestu…
Tomasz Stańczyk
Na zdjęciu: Józef Piłsudski i Edward Śmigły-Rydz. Ze zbiorów NAC.