Podczas pobytu w Tokio w 1904 r. Józef Piłsudski zapragnął zjeść typowe japońskie dania, w tym koniecznie surową rybę. Do skosztowania tego specjału zachęcił go Roman Dmowski, zachwalając wyborny smak.
W śniadaniu zorganizowanym w hotelu oprócz Piłsudskiego wzięli udział także Tytus Filipowicz, jego bliski współpracownik, i James Douglas, spolonizowany Szkot, korespondent lwowskiego „Słowa Polskiego”, związany z PPS.
Gastronomiczne atrakcje zapewne wybrał rozpoczynający karierę polityczną Kōki Hirota, późniejszy dyplomata, minister spraw zagranicznych i premier Japonii.
Po rosole rybnym i makaronie ze smażonymi warzywami każdemu podano surową rybę wielkości śledzia. Ryba miała całą głowę i ogon, a jej mięso było pocięte na płatki. Brano je pałeczkami, maczając w miseczkach z sosami.
James Douglas wspominał:
„Gdy się zabierałem do przełknięcia trzeciego kawałka, patrzę, a moja rybka rusza pyszczkiem. Przeniosłem wzrok na sąsiednią rybkę Ziuka – to samo, dwie dalsze także. Smakołyk stanął mi w przełyku. Patrzę dalej na swoją rybkę, a ta otwiera i zamyka pyszczek, cztery czy pięć razy, a potem zaczyna bić ogonem – raz, raz, raz. Spojrzałem w bok na Ziuka – oczy mu się wpiły w ruszający się ogon jego ryby i widzę niesamowity grymas ust.
Ale trudno – wypluć nie można, bo zanadto celebracji, twarz gospodarza i naszych kelnerek wyrażała niebiański zachwyt, a połknąć ani rusz.
Wtem Ziuk syczy przez wąsy – macie wódkę? Skoczyłem do szafki w ścianie, wyrwałem butelkę koniaku i nalałem pół szklanki. (…) Napiliśmy się wszyscy trzej i połknęliśmy rybę”.
Dokończono butelkę koniaku, potem jeszcze wypity został litr sake.
Piłsudski powiedział Douglasowi, że nie zapomni tego posiłku do końca życia. Zapewne też nie zapomniał, że do spróbowania surowej ryby namówił go Roman Dmowski. Może także z tego powodu nabrał do niego antypatii…
Autor: Tomasz Stańczyk