Pierwszego dnia bitwy pod Kostiuchnówką, 4 lipca 1916 roku, pod ogniem rosyjskich dział znalazła się Reduta Piłsudskiego, broniona przez batalion 7. Pułku Piechoty Legionów, dowodzony przez kapitana Józefa Olszynę-Wilczyńskiego.
W raporcie bojowym kapitan pisał: „Słupy dymu i kurzu pomieszane otaczały całą redutę, mimo to ludzie wytrzymali na stanowisku bez chwili zadrgnienia lub zawahania się, a przykład wytrwałości na placówce z pogardą śmierci dawali razem ppor. Stefan Chilewski, ppor. Lubicz-Kalabiński, sierż. Levkos-Kowalski i sierż. Konar-Artymiak (…) Żołnierze zachowali się po bohatersku pełniąc swe obowiązki dokładnie z determinacją i pogardą śmierci”.
Piłsudski na reducie
Felicjan Sławoj Składkowski wspominał, że żołnierzy ogarnęło przerażenie, gdy zobaczyli, że Piłsudski wybiera się na redutę. „Już Komendant wychodzi z obywatelem Satyrem (Albin Fleszar – t. s) tylnym wejściem z ziemianki komendy pułku i kieruje się spokojnie wprost na ścieżkę z okrąglaków, prowadzącą na pozycje. U nas w tej chwili jest nieco ciszej, ale tam na ścieżce walą bez ustanku Moskale. Zabiegamy więc drogę Komendantowi, ale nie śmiemy nic mówić, bo jest zamyślony i «surowy», machamy tylko rękami obywatelowi Satyrowi wbrew wszelkiej dyscyplinie, dlaczego dopuszcza do takiego oczywistego narażenia życia Komendanta. Major, sam dobrze zgnębiony tym faktem, rozkłada tylko ręce, idąc za obywatelem Komendantem, co ma znaczyć, że on nie może nic poradzić. Kto żył w komendzie pułku, wyległ przed ziemiankę, by patrzeć za Komendantem, tak jakbyśmy spojrzeniami naszymi mogli stworzyć pancerz chroniący go przed pociskami”.
Czarodziejska moc
Piłsudskiemu towarzyszył w drodze na redutę Bolesław Wieniawa-Długoszowski, jego adiutant. Szli – jak wspominał Wieniawa – w kierunku silne ostrzeliwanej placówki, spowitej w kłęby dymu, spadała na nią ziemia wyrzucona w górę wybuchami pocisków. Jednak, gdy doszli do celu, artyleria rosyjska przeniosła ogień na stanowiska 5. Pułku Piechoty i gdy Piłsudski był na reducie, nie spadł na nią ani jeden pocisk. „Coraz bliższy byłem wiary, że moc jakaś czarodziejska strzeże komendanta” – sądził Wieniawa. Gdy tylko Komendant opuścił redutę, znowu spadł na nią grad pocisków artyleryjskich…
Kapitan Olszyna-Wilczyński nie wspominał natomiast w raporcie o tym, że na krótko przed pojawieniem się Piłsudskiego na reducie trwał ostrzał. Inaczej więc zapamiętał sytuację niż Wieniawa-Długoszowski. O inspekcji Komendanta kapitan napisał natomiast: „Ku zgorszeniu oficerów (szczęściem ognia artyleryjskiego podówczas nie było) kazał mi się prowadzić okopem. Żołnierze, zobaczywszy Komendanta, nabrali pewności i pomimo zmęczenia postanowili bronić reduty do ostatniego”.
Jednak wieczorem, obrońcy dostali rozkaz wycofania się. Przedpole reduty płonęło, okopy zostały zniszczone, legionistom brakowało amunicji, a nieustannie strzelające karabiny maszynowe zacinały się z przegrzania.
Tomasz Stańczyk
Na zdjęciu: Słup Pamięci na Reducie Piłsudskiego w Kostiuchnówce. Zdjęcie współczesne.