W 1938 ukazała się książka Kazimierzy Iłłakowiczówny „Ścieżka obok drogi”. Były to wspomnienia poetki ze spotkań z marszałkiem Piłsudskim oraz z pracy w charakterze jego sekretarza jako ministra spraw wojskowych. Iłłakowiczówna zawsze podkreślała, że była sekretarzem, a nie sekretarką.
Książka mogłaby nosić tytuł „Piłsudski i ja”, a nawet „Ja i Piłsudski”, bowiem Iłłakowiczówna wiele pisała o sobie, swoich problemach i przeżyciach, czasami o rzeczach błahych, przyziemnych, jej dotyczących. Bez wątpienia, poetka była skupiona na sobie, a książka mówi wiele o jej osobowości. Niemniej jednak „Ścieżka obok drogi” to osobiste spojrzenie na Marszałka i cenny przyczynek do jego portretu.
Zwiewna, księżycowa seniorita
Wspomnienia Kazimiery Iłłakowiczówny wywołały gwałtowną, pełną złośliwości polemikę Marii Jehanne Wielopolskiej, pisarki i publicystki, która swojej książce dała tytuł „Pliszka w jaskini lwa. Rozważania nad książką panny Iłłakowiczówny »Ścieżka obok drogi«”, a dogryzała jej autorce także w artykułach prasowych. Tytuł zaczerpnęła Wielopolska ze słów samej poetki, która zapytana, czy nie boi się Marszałka, odpowiedziała, że jest jak pliszka w jaskini lwa, a lew pliszek nie jada.
Jehanne Wielopolska zarzucała Iłłakowiczównie „kardynalny brak dobrego wychowania, taktu i subtelności”, ciasnotę myśli, snobizm i nieszczerość oraz w rzeczywistości brak nabożnego stosunku do Marszałka, a nawet „totalny indyferentyzm wobec jego osoby”, co było oskarżeniem absurdalnym. Groźnie zabrzmiały słowa Wielopolskiej: „Wyobraźmy sobie, że jakaś zwiewna księżycowa seniortia z gabinetu Mussoliniego pozwoliła sobie na podobne memuary. Murowanych 10 lat obozu koncentracyjnego”. Można odnieść wrażenie, że Wielopolska, byłaby zadowolona, gdyby poetka trafiła choć na trzy miesiące do obozu odosobnienia w Berezie Kartuskiej, za książkę „Ścieżka obok drogi”. A cóż takiego złego, nieprawdziwego, kwestionującego wielkość Marszałka, czy też stawiającego Marszałka w złym świetle, napisała Iłłakowiczówna? Nic.
W 1918 roku Kazimiera Iłłakowiczówna rozpoczęła pracę w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Wielopolska miała za złe, że poetka nie napisała nic o powrocie Komendanta z Magdeburgu, choć przecież został on wiele razy i przez wielu ludzi opisany. Zarzut był taki, że „panna Kazia”, jak o niej protekcjonalnie i nieco lekceważąco pisała Wielopolska, nie zauważyła dziejowego momentu. Iłłakowiczówna nie dostrzegła także „historycznej doniosłości” przewrotu majowego, tylko modliła się za poległych. Jednak wrażliwość poetki kazała pochylić się jej nad ofiarami bratobójczej walki na ulicach Warszawy, a nie pochwalać decyzji Piłsudskiego dokonania demonstracji zbrojnej, która w konsekwencji doprowadziła do śmierci kilkuset osób, żołnierzy i cywilów. Marszałek z pewnością nie chciał i nie spodziewał się rozlewu krwi. Był nim wstrząśnięty, podobnie jak poetka.
W sekretariacie ministra spraw wojskowych
Krótko po przewrocie majowym Piłsudski zaproponował pracę Iłłakowiczównie w charakterze sekretarza ministra spraw wojskowych. Poetka stwierdziła, że może poświęcić Marszałkowi cały swój wolny czas, czyli 2-3 godziny dziennie oraz święta. A Piłsudski wymagał pracy na cały etat. Iłłakowiczówna w końcu niechętnie się na to zgodziła.
Maria Jehanne Wielopolska była oburzona tymi wyznaniami poetki. Uważała, że „na wezwanie człowieka, na skinienie którego pół Polski rzuciłoby się w przepaść”, Iłłakowiczówna powinna zareagować oddaniem całego swojego czasu Piłsudskiemu, a nie stawiać warunki co do czasu pracy. Autorka „Pliszki w jaskini lwa” nie komentuje natomiast groźby Marszałka, że jeśli poetka nie będzie dla niego pracować, wyrzuci ją z MSZ. Najpewniej Piłsudski nie zrobiłby tego, po prostu wywierał w ten sposób nacisk na nią. Iłłakowiczówna pytała się kolegów z ministerstwa, czy ma przyjąć oferowaną przez Marszałka posadę, obawiała się bowiem, że jeśli się zdecyduje na nią, będą mówić o niej, że wygrywa na przewrocie majowym. Wielopolska uznała to za krygowanie się i kokieterię.
Poetka stała się obiektem szyderstw koleżanki po piórze, gdy postanowiła w związku z nową pracą zrobić sobie sukienkę tej długości „aby mogła w niej figurować przy wojsku”. Jednak krawcowa odmówiła uszycia sukienki, sięgającej więcej niż 1 centymetr poniżej kolan, gdyż – jak oświadczyła – nie będzie sobie psuć reputacji. W tej sytuacji Iłłakowiczówna zażądała takiego biurka w Ministerstwie Spraw Wojskowych, które zakrywałoby jej nogi.
Kazimiera Iłłakowiczówna była sfrustrowana swoją pracą. Odpowiadała na tysiące listów z prośbami kierowanymi do Marszałka, a niektórym wysyłała od niego zapomogi finansowe. Liczyła na ciekawsze zadania i bliższy kontakt z Piłsudskim. Jak wspominała, miała nadzieję, że będzie jej dyktował swoje teksty, oraz że „może coś razem wystylizujemy”. Chciała, by jej literackie zdolności, a także znajomość języków obcych, na coś się przydały Marszałkowi.
Wielopolska uznała to za bezczelność i zarozumiałość. Można jednak podejrzewać, że pisarka po prostu zazdrościła poetce i sama zapewne marzyła o tym, by coś „wystylizować” z Marszałkiem. Z złośliwą satysfakcją stwierdziła, że Iłłakowiczówna zawiodła się w swoich marzeniach. Można też widzieć w kąśliwym ataku na poetkę i to, że Wielopolska wydała książkę „Józef Piłsudski w życiu codziennym” i najwyraźniej uznała, że nawet jeśli nie ma monopolu na pisanie o Marszałku, to przynajmniej wie, jak trzeba o nim pisać, a jak nie wolno. Wielopolska zarzucała „poetyckiej fantazji księżycowej” Iłłakowiczówny, przeinaczenie treści rozmów z Piłsudskim, a więc i jego słów. Było to poważnie oskarżenie, jednak niczym nie poparte.
Nie podobało się też Wielopolskiej, zaprzyjaźnionej z Aleksandrą Piłsudską, że poetka będąc w Sulejówku napisała o niej: „smutna pani Marszałkowa”. A przecież, jak przekonywała Wielopolska, wiele razy widziano Piłsudską swobodną, wesołą i uśmiechniętą. Najwyraźniej, zdaniem Jehanne Wielopolskiej żona Marszałka nie miała prawa do smutku, bo jakże można być smutnym, żyjąc z Marszałkiem… Wytykała poetce, że w Sulejówku była tylko raz, gdyż na kolejną podróż nie miała pieniędzy. Trudno było w to uwierzyć, gdyż urzędniczka MSZ zarabiała może mało, lecz wystarczająco, by choć jeszcze jeden raz odwiedzić Marszałka. Iłłakowiczówna rzeczywiście pokazuje się jako osoba co najmniej licząca się z groszem. Wielopolska nie tyle była może oburzona wykrętem poetki, ile faktem, że Iłłakowiczówna poskąpiła pieniędzy na ponowne odwiedziny Marszałka.
Kazimiera Iłłakowiczówna, nie lubiła kolegi z pracy, pewnego szorstkiego pułkownika bez nogi. Wielopolska oburzała się, jak można nie lubić tego oficera, który został przecież okaleczony w słynnej szarży pod Roktiną. Jak można też nie rozpoznać na portrecie generała Edwarda Śmigłego-Rydza. „To nie tylko lekceważenie, to wyraźna obojętność, na wszystko co polskie” – już całkiem histerycznie oceniała pisarka.
Serce poetki na pogrzebie Marszałka
Wspominając warszawskie uroczystości pogrzebowe Józefa Piłsudskiego, poetka pisała: „Tam, pomiędzy tymi niezasłużonymi a Panem Marszałkiem, wśród rąk trzymających się trumny, pozostało moje serce”. Wielopolska komentowała, że to po prostu niesmaczny frazes. I radziła, by Iłłakowiczówna nie kazała szukać swego serca przy trumnie marszałka, gdyż „inne tam pozostały serca”. Nie dosyć na tym, Jehanne Wielopolska nie życzyła sobie, by poetka pisała wiersze o Marszałku po jego śmierci, swoją drogą oceniane jako bardzo udane, i zdecydowanie nie polecała młodzieży lektury „Ścieżki obok drogi”.
Kazimiera Iłłakowiczówna nie podjęła polemiki z krytyką Marii Jehanne Wielopolskiej, uznała słusznie, że książka obroni się sama. Rzecz oczywista, że złośliwa polemika ze wspomnieniami poetki o Marszałku, wbrew intencji Wielopolskiej, przyczyniła się do rozreklamowania książki i następnych wydań. „Ścieżka obok drogi” została wznowiona w Polsce po 1989 roku, natomiast nie doczekała się reedycji skądinąd ciekawa książka i warta przypomnienia Jehanne Wielopolskiej „Józef Piłsudski w życiu codziennym”.
Tomasz Stańczyk
Na zdjęciu: Zdjęcia portretowe: Kazimiera Iłłakowiczówna po lewej, Maria Jehanne Wielopolska po prawej. Źródło: NAC.