Wieść o sowieckiej agresji w dniu 17 września 1939 roku przygnębiła generała Józefa Olszynę-Wilczyńskiego, dowódcę Grupy Operacyjnej „Grodno”, istniejącej raczej teoretycznie, niż praktyczne. Zdał sobie sprawę, że sytuacja walczącej Polski stała się tamtego dnia beznadziejna.
Ten bohaterski obrońca reduty Piłsudskiego w bitwie pod Kostiuchnówką w lipcu 1916 roku, zwierzył się w chwili rozpaczy, że nie pozostaje mu nic innego, jak zginąć. Jednak rozsądek zwyciężył. Generał nie zamierzał jednak szukać śmierci w walce, która równałaby się samobójstwu.
Olszyna-Wilczyński był przeciwny podjęciu walki z Armią Czerwoną. Wyjechał z Grodna, w którym niewielkie, improwizowane oddziały szykowały się do obrony. W rozmowie z przebywającym w Wilnie swoim zastępcą płk. Jarosławem Okuliczem-Kozarynem, pochwalił wprawdzie intencję stawienia symbolicznego oporu – polskie siły były w mieście za słabe, by podjąć wyrównany bój– lecz uważał, że byłoby to jednak narażanie żołnierzy i mieszkańców miasta na bezcelową śmierć.
Podkreślał, że nie było rozkazu walki z Sowietami, a w razie nacisku oddziałów Armii Czerwonej żołnierze powinni przejść granicę z Litwą. Sam zamierzał tak zrobić. 22 września wyjechał samochodem z okolic Sopoćkiń w kierunku granicy litewskiej. Nie dotarł tam. Auto zostało zatrzymane przez żołnierzy 15. Korpusu Pancernego Armii Czerwonej. Generał został przez nich zastrzelony, wraz ze swoim adiutantem. Była to jedna z wielu popełnionych przez czerwonoarmistów zbrodni wojennych, będących niejako zapowiedzią zbrodni katyńskiej.
Tomasz Stańczyk