Stanisław Brzozowski, znany pisarz, krytyk literacki, publicysta – agentem Ochrany! Ta informacja opublikowana w kwietniu 1908 roku w „Czerwonym Sztandarze”, piśmie Socjaldemokracji Królestwa Polskiego i Litwy, zszokowała opinię publiczną. O to, czy była prawdziwa, spierano się gwałtownie przez wiele lat i do dziś są obrońcy tezy o niewinności pisarza oraz przekonani o jego współpracy agenturalnej.
Brzozowski był wymieniony jako pierwszy na liście agentów związanych z warszawską Ochraną i działających na ziemiach polskich. Znaleźli się na niej także między innymi donosiciele, którzy ujawniali plany akcji bojowych PPS, konspiracyjne lokale tej partii (drukarnie, składy broni), wydawali w ręce policji „ludzi podziemnych”, w tym bojowców.
Zmartwienie Józefa Piłsudskiego
Józefa Piłsudskiego najbardziej musiało niepokoić jedno nazwisko z „czarnej listy”: Janina Borowska. Ta zamieszkała w Krakowie studentka medycyny współpracowała z Aleksandrem Sulkiewiczem „Michałem”, jednym z najbardziej zaufanych jego współpracowników, członkiem ścisłego kierownictwa partii. Sulkiewicz wysyłał młodą kobietę do Królestwa Polskiego z „bibułą” – nielegalnymi wydawnictwami, brał też od Borowskiej jej paszporty, by dzięki nim mogły bezpieczne podróżować osoby związane z partią. Borowska musiała więc już nawet tylko dlatego wiele wiedzieć o działalności PPS, wymierzonej przeciw Rosji.
Informacje z „Czerwonego Sztandaru” posłużyły w maju 1908 roku do opublikowania w socjalistycznej gazecie „Naprzód”, ukazującej się w Krakowie, artykułu „Szpieg”. Autor niepodpisanego tekstu na pierwszej stronie gazety – był nim Emil Haecker – miał na myśli Stanisława Brzozowskiego, wspomniał jednak także o innych osobach z „czarnej listy”, wśród nich o Borowskiej, zastanawiając się, co zrobiło z niej rosyjskiego szpicla.
Proces o zniesławienie
Janina Borowska wytoczyła Haeckerowi proces o zniesławienie. Jako świadek stawił się przed krakowskim sądem Michaił Bakaj, były pracownik warszawskiej Ochrany, demaskator jej agentów. Zeznał, że poznaje Borowską i że widział ją w gabinecie swojego szefa. Ona sama, oczywiście, zaprzeczała. Mówiła, że w czasie, gdy miał ją widzieć Bakaj, nie była w Warszawie. Jej alibi było jednak niezbyt mocne. Pełnomocnik oskarżycielki, mecenas Włodzimierz Lewicki przyprowadził na salę sądową kobietę uderzająco podobną do Borowskiej. Sugerował w ten sposób ławie przysięgłych, że Bakaj mógł się pomylić co do tożsamości osoby. Jeśli nawet Bakaj widział w biurze Ochrany kobietę podobną do Borowskiej, to dlaczego akurat nazwisko „Borowska” pojawiło się na liście opublikowanej przez „Czerwony Sztandar”, a nie jakieś inne?
Sąd nie uwierzył Bakajowi, uznał zaprzeczenia Borowskiej, że nie była agentką Ochrany, za wiarygodne i skazał redaktora Haeckera za oszczerstwo na miesiąc więzienia. Nie zgadzając się z wyrokiem, Ignacy Daszyński, jeden z czołowych socjalistów galicyjskich, a zarazem wydawca „Naprzodu” powtórzył w gazecie wszystkie oskarżenia pod adresem Borowskiej. Nie wytoczyła mu wprawdzie procesu, ale odgrażała się, że go zastrzeli. W 1910 roku wyrok został uchylony, a sprawa miała być ponownie rozpatrywano. Nigdy do tego nie doszło.
Samobójstwo czy zabójstwo?
Kilka miesięcy po procesie przeciw Haeckerowi zmarł tragicznie Włodzimierz Lewicki. Z Borowską połączył go burzliwy romans. Dla Lewickiego, po deklaracjach rozpoczęcia wspólnego życia, była to ostatecznie przelotna miłostka. Zaczął unikać kochanki, która poważnie traktowała ich związek, więc czuła się upokorzona.
Kula w głowie zakończyła w czerwcu 1909 roku życie adwokata. Stało się to w nocy, w jego mieszkaniu, w obecności Borowskiej. Twierdziła, że Lewicki popełnił samobójstwo. Została jednak oskarżona o zabicie mecenasa. Wyjaśnienia Borowskiej na sali sądowej w sprawie motywów samobójstwa były mało wiarygodne. Znajomi mecenasa twierdzili stanowczo, że kochał życie (szczególnie zaś kobiety) i był jak najdalszy od tego, by zrezygnować z niego, zaś eksperyment balistyczny świadczył przeciw wersji o samobójstwie.
Ława przysięgłych niemal jednomyślnie odpowiedziała negatywnie na pytanie, czy Borowska strzelała do Lewickiego z zamiarem pozbawienia go życia, natomiast była w połowie podzielona w odpowiedzi na pytanie czy użyła broni w innym zamiarze. Trybunał, po zapoznaniu się z werdyktem ławy przysięgłych, zresztą równo, w połowie podzielonej co do winy Borowskiej, podjął decyzję o uwolnieniu jej.
Borowska, mimo korzystnego dla niej rezultatu dwóch procesów, wyjechała z Krakowa i z Galicji. Ciążyła na niej bowiem zła sława. Zbyt wiele osób wierzyło, że była agentką Ochrany i że mecenas Lewicki nie popełnił samobójstwo, lecz został zamordowany.
Autor: Tomasz Stańczyk