„Dzwoniąc szablą od progu idzie piękny Bolek, ulubieniec Cezara i bożyszcze Polek” – pisał o Bolesławie Wieniawie-Długoszowskim, zaprzyjaźniony z nim poeta Antoni Słonimski. Cezar to, rzecz jasna, Piłsudski.
Urody Wieniawie natura nie poskąpiła, a powodzenie u kobiet miał duże. Szarmancki, z fantazją, dowcipny, inteligentny, lubiący wypić. Z pewnością jednak nie tylko takim chciałby być zapamiętanym.
Pierwszy raz zobaczył Józefa Piłsudskiego w Paryżu, niedługo przed I Wojną Światową, gdy Komendant przybył, by wygłosić dla polskiej młodzieży wykład o ruchu strzeleckim. Na Wieniawie zrobił ogromne wrażenie. Lekarz z wykształcenia, artystyczna poza tym natura, pisał do brata: „Od teraz mam wodza”. W sierpniu 1914 r. Wieniawa-Długoszowski wyruszył na wojnę w szeregach Pierwszej Kompanii Kadrowej, szybko uzyskując przydział do kawalerii. Albowiem, jak mawiał, dwa są tylko zajęcia godne wolnego mężczyzny: poeta i kawalerzysta. A piórem władał chyba lepiej niż szablą, m.in. układając podczas wojny wesołe i rubaszne wierszyki, ku uciesze legionistów.
Komendant miał do Wieniawy niewątpliwą słabość. Cenił jego inteligencję, poczucie humoru, ale też i honoru. Powierzał mu poufne misje. Wieniawa był adiutantem Piłsudskiego, jako dowódcy I Brygady, a później jako Naczelnego Wodza i Naczelnika Państwa.
Piłsudski podarował Wieniawie swoją książkę „Rok 1920”, z dedykacją:
„Kochany Wieniawo! Szaleńcze, co uzdę starasz się nakładać sam sobie, nie dla starej przyjaźni, lecz dla honoru służby ze mną, Kolego ofiarowuje wam tę książkę”.
Piłsudski chciał, by Wieniawa pracował wraz z nim Generalnym Inspektoracie Sił Zbrojnych. Ale on, jak wspominała Aleksandra Piłsudska, „pragnął zawsze dowodzić szwoleżerami, niczym więcej” i mimo uwielbienia dla Marszałka, postawił na swoim.
Autor: Tomasz Stańczyk