
Śmierć Józefa Piłsudskiego była zaskoczeniem dla polskiego społeczeństwa, gdyż informacje o jego krytycznym stanie zdrowia skrzętnie ukrywano. Najbliższe otoczenie towarzyszące mu w siedzibie Generalnego Inspektoratu Sił Zbrojnych przy alejach Ujazdowskich obserwowało z niepokojem gasnące siły Marszałka, zwłaszcza że jego wrodzona niechęć do lekarzy uniemożliwiała pomoc specjalistów. Kiedy już ona nastąpiła, diagnoza mówiąca o raku wątroby była druzgocąca do tego stopnia, że nie tylko nie przekazano jej Piłsudskiemu, ale zwlekano z ujawnieniem informacji o tym także przed Panią Marszałkową.
Ta bezkrytycznie wierzyła w siły męża i oczekiwała poprawy jego stanu zdrowia. Nie sądziła, że śmierć jest tak blisko. Dlatego inicjatywę sprowadzenia księdza z ostatnią posługą wykazał kto inny, na co pani Aleksandra ostatecznie wyraziła zgodę. Mjr Antoni Stefanowski, osobisty lekarz Marszałka, bo o nim mowa, zdążył do umierającego sam przywieźć samochodem z podwarszawskich Lasek ks. Włodzimierza Korniłowicza. Ten nie tylko pomógł Piłsudskiemu przekroczyć próg śmierci, ale także stał się jedynym spoza kręgu belwederskiego świadkiem jego ostatniej godziny życia.
Józef Piłsudski o śmierć otarł się już kilkukrotnie. W młodości, gdy jako dwudziestoletni młodzieniec trafił na syberyjskie zesłanie do Irkucka, kolba carskiego żołdaka mogła go zabić, ale na szczęście tylko pozbawiła jedynek w uzębieniu. Natomiast po przyjeździe do Kireńska o mało nie zamarzł w nocy z powodu siarczystego mrozu, co stało się przyczyną jego notorycznych problemów z płucami i nawracających, groźnych przeziębień.
Jako dowódcza Organizacji Bojowej PPS, trzydziestoletni Józef Piłsudski, idąc na akcję pod Bezdanami 26 września 1908 roku, miał świadomość, że może już z niej żywy nie wrócić. Swój znamienny testament zawarł wtedy w liście do przyjaciela – Feliksa Perla.
Drugi moment, kiedy zapewne odczuwał bliskość kresu swojego życia, nastąpił podczas I wojny światowej na froncie w obwodzie wołyńskim we wsi Karasin, gdzie zapadł na bardzo niebezpieczną dla jego życia grypę. W tych okolicznościach 27 lutego 1916 roku złożył wobec kapelana 1 pułku piechoty legionów, księdza Henryka Ciepichałły, akt wyrzeczenia się protestantyzmu, na które to wyznanie przeszedł, aby poślubić pierwszą żonę Marię. Po wyznaniu wiary wrócił na łono Kościoła rzymskokatolickiego. Możemy przypuszczać, że ta decyzja, zarówno przełomowa, ale zarazem bardzo intymna, wynikała z trzeźwej oceny sytuacji, wobec której ówczesny brygadier chciał być gotowy na ewentualną śmierć.
Druga żona Marszałka, Aleksandra Piłsudska, w swoich Wspomnieniach odnotowała jeszcze jeden moment, kiedy jej mąż brał pod uwagę utratę życia. Opisując swoje spotkanie i córeczek z Marszałkiem w przeddzień bitwy warszawskiej w sierpniu 1920 roku, stwierdza: Mąż (…) pożegnał się z dziećmi i ze mną, tak jak gdyby szedł na śmierć.
Znane nam fakty wskazują, że kolejny taki moment pojawił się na początku maja 1935 roku. O tym, że Marszałek spodziewał się rychłej śmierci, świadczy decyzja z 4 maja dotycząca opuszczenia GISZ-u i przeniesienia się do Belwederu, do żony i córek. W opinii adiutanta Mieczysława Lepeckiego, tam właśnie chciał umrzeć. Do Belwederu został przewieziony wieczorem, specjalną karetką, przy zachowaniu jak największej dyskrecji. Odnaleziona w biurku jego gabinetu, odręcznie spisana wola dotycząca pochówku, świadczy, że Marszałek był już oswojony z myślą o najgorszym i wobec świadomości nieuniknionego zachował trzeźwość umysłu.
Decyzja z 12 maja 1935 roku o sprowadzeniu kapłana, który udzieli mu ostatniej posługi na łożu śmierci, okazała się jak najbardziej słuszna. Co prawda, nie wszyscy z otoczenia Piłsudskiego wykazali zrozumienie, a doktor Stefanowski spotkał się z zarzutem, iż lekarz powinien bardziej zadbać o stan fizyczny chorego niż duchowy. „Czy w Warszawie brak księży?” Takie ironiczne pytanie znajdziemy w notatniku mjr. Aleksandra Hrynkiewicza, jednego z adiutantów Marszałka.
Działania osobistego lekarza Józefa Piłsudskiego były jednak dokładnie przemyślane. Dołożył wszelkich starań, aby wygrać z czasem i sprowadzić do Marszałka właśnie tego, a nie innego kapłana.
Własną relację ze swego postępowania Stefanowski zawarł w prywatnym liście do Marii Stokowskiej. W opisie gorzko wspomina niezrozumienie i trudności, z jakimi spotkały się jego zabiegi sprowadzenia ks. Korniłowicza do Belwederu. Te „zawirowania” przy umierającym Marszałku paradoksalnie uwiarygadniają zapiski Hrynkiewicza nieprzychylnego doktorowi. Stefanowski ostatecznie poczuł satysfakcję ze spełnionego obowiązku, tym bardziej, że jak sam zaznaczył: Oficjalnie, jeśli tak można powiedzieć, dziękowano mi, że sprowadziłem ks. Władysława i obecnie władze wyższe uważają, że miałem rację i uratowałem sytuację.
Ksiądz Władysław Korniłowicz już 8 maja został przez doktora poproszony, aby nie opuszczał Lasek, gdzie przebywał, bo jest ciężko chora osoba, którą będzie musiał odwiedzić, może nawet kilkukrotnie. Z relacji samego księdza wiemy, że poufnie dowiedział się, iż chodzi o Piłsudskiego. Był więc gotowy na wezwanie, które nastąpiło cztery dni później.
Czemu akurat on, a nie inny ksiądz, został sprowadzony do ostatniej posługi duszpasterskiej wyjaśnia zdarzenie z 30 kwietnia 1927 roku. Wtedy to w kościele p.w. św. Aleksandra na pl. Trzech Krzyży w Warszawie ks. Władysław Korniłowicz udzielił ślubu Barbarze Wrzosek i Władysławowi Józefowi Sieroszewskiemu. Był on chrześniakiem Piłsudskiego, a jednocześnie synem Wacława Sieroszewskiego „Sirko”, legionisty i znanego pisarza. Z tego powodu Marszałek uczestniczył w tej uroczystości, a po jej zakończeniu zwrócił się do kapłana: Ksiądz prałat tak rzetelnie przygotował młodych do sakramentu małżeństwa. Proszę pamiętać o mnie, gdy przyjdzie chwila do ostatniej posługi. Dr Stefanowski uczestniczył w tej uroczystości i słyszał rozmowę Marszałka z księdzem. Po ośmiu latach, widząc beznadziejny stan umierającego dopilnował, aby wyrażone wówczas życzenie Piłsudskiego z racji nadchodzącej śmierci wypełnić.
Piłsudski nigdy się nie afiszował ze swoim stosunkiem do religii. Można przypuszczać, że ze względu na swoje lewicowe zapatrywania do wiary podchodził dość swobodnie. Nigdy nie tłumaczył się z kwestii duchowych i nie zgadzał się na składanie jakichkolwiek wyjaśnień, także z faktu swojej kilkunastoletniej przynależności do Kościoła ewangelicko-augsburskiego oraz powrotu do katolicyzmu.
Był jednak osobą religijną, a jego głęboki szacunek względem Matki Bożej, utożsamianej z jej ostrobramskim wizerunkiem, musiał wynieść z domu rodzinnego, który był katolicki. Najpewniej zawdzięczał to matce, Marii z Billewiczów Piłsudskiej, która miała ogromny wpływ na ukształtowanie charakteru i postawy życiowej syna. Jej śmierć, przy której gimnazjalista Ziuk był obecny, stała się traumatycznym przeżyciem nie tylko z racji odejścia ukochanej osoby, ale także z tego względu, że proszony o udzielenie ostatniej posługi duszpasterskiej ksiądz, z nieznanych przyczyn odmówił przybycia z wiatykiem. To zdarzenie niektórzy podają za powód, dla którego młody Ziuk przeżył załamanie nerwowe, a skutkowało ono trwałym uprzedzeniem względem księży katolickich. Jednakże sytuacja konającej matki, mogła skłonić Piłsudskiego jako statecznego już mężczyznę, do starannego rozejrzenia się za kandydatem i wyboru kapłana, którego uzna za odpowiedniego, aby ten towarzyszył mu w godzinie śmierci. Taka myśl zapewne narastała w nim z racji notorycznych stanów zagrożenia życia, czy to z przyczyn słabego zdrowia, czy uczestniczenia w działaniach zbrojnych.
O relacjach Piłsudskiego z ks. Korniłowiczem nie wiemy zbyt wiele. Możliwe, że kwietniowa rozmowa, przy okazji ślubu chrześniaka, była pierwszym i może jedynym spotkaniem ich obu przed 1935 rokiem. Jednakże jeszcze tego samego, wspominanego już wcześniej 1927 roku Władysław Korniłowicz miał otrzymać propozycję objęcia funkcji kapelana w Belwederze. Propozycję tę odrzucił. Powodem mogły być bolesne przeżycia związane z przewrotem majowym. Skoro jednak taki pomysł zaistniał, Piłsudski musiał na tyle dobrze znać owego kapłana, że już wcześniej myślał o tym, by mieć go przy sobie już wcześniej.

Czym zyskał on sobie przychylność Marszałka? Po pierwsze, ksiądz Korniłowicz był wieloletnim kapelanem wojskowym z frontowym stażem. Podczas wojny polsko-bolszewickiej w latach 1919–1920 towarzyszył swoim uczniom, zmobilizowanym do Legii Akademickiej, jako kapelan wojskowy. Był też kapelanem warszawskiej Szkoły Podchorążych (15 listopada 1919 – 27 września 1920), a następnie garnizonu we Włocławku, do 10 marca 1921 roku. Miał więc w swojej posłudze duszpasterskiej tak bliską Piłsudskiemu drogę zapisaną w służbie wojskowej.
Sięgając do lat wcześniejszych, można domniemywać, że o ks. Korniłowiczu Piłsudski usłyszał już jako Komendant, czyli w okresie strzeleckim oraz legionowym. Sugeruje to fakt, że dwaj spośród rodzonych braci księdza służyli w I Brygadzie i Józef Piłsudski był ich dowódcą.
Tadeusz Korniłowicz od 1906 roku był członkiem sekcji turystycznej Towarzystwa Tatrzańskiego w Zakopanem. Tutaj też przebywał wówczas Bronisław Piłsudski, brat Marszałka, a nawet w połowie kwietnia 1912 roku gościł w „Korniłowiczówce” na Bystrem u Tadeusza, z którym się zaprzyjaźnił. W tym samym okresie, czyli przed wybuchem wojny, komendant Piłsudski systematycznie przyjeżdżał do Zakopanego. Tutaj widywał się z bratem i mógł również spotkać się z Tadeuszem Korniłowiczem, który był wtedy współpracownikiem Mariusza Zaruskiego, taternika i założyciela TOPR. I tak jak on podczas wojny walczył w szeregach Legionów Polskich jako ułan pod komendą Władysława Beliny-Prażmowskiego. Nosił wówczas pseudonim „Bisygoń”. Piłsudski nie mógł go nie znać.
Młodszy brat ks. Władysława, Kazimierz Korniłowicz, służył w I Brygadzie początkowo jako żołnierz, a potem był sanitariuszem 5 Pułku LP. Tylko tyle o nim wiemy.
Obaj Korniłowiczowie musieli mieć jakieś kontakty ze swoim dowódcą, zarówno służbowe, jak i towarzyskie, i to za ich pośrednictwem Piłsudski mógł dowiedzieć się po raz pierwszy o ich bracie księdzu.
Coś niecoś o ks. Władysławie mógł Piłsudski usłyszeć także od człowieka, którego nazywał przyjacielem, Gabriela Narutowicza. Zanim wrócił do odrodzonej Polski, Narutowicz był profesorem politechniki w Zurychu. Tam jego starszym kolegą akademikiem był Rafał Karniłowicz, najstarszy brat Władysława. Obaj naukowcy musieli się spotykać, a ich rozmowy mogły odbiegać od spraw zawodowych i dotyczyć też kwestii rodzinnych.
Ciekawym szczegółem jest też fakt, że księdza Korniłowicza tytułowano prałatem. Pełnił on honorową funkcję tajnego szambelana Jego Świętobliwości Papieża. Tymczasem od 1922 roku papieżem był Pius XI, czyli Achilles Ratti, który w latach 1919 – 1921 będąc nuncjuszem apostolskim w Polsce i spotykał się z ówczesnym Naczelnikiem Państwa.
Informacje docierające do Piłsudskiego od różnych osób znających księdza musiały wzbudzić zainteresowanie jego osobą. Marszałek dostrzegł w nim wartościowego człowieka, któremu mógłby zaufać i nie obawiałby się odsłonić swojej duszy. Krótko mówiąc, musiał kierować się specjalną atencją wobec tego kapłana, który na tle ówczesnego duchowieństwa katolickiego, dodajmy przedsoborowego, był osobowością nietuzinkową, wręcz wyjątkową.
Jego osobista droga do kapłaństwa nie była łatwa. Ojciec – dr Edward Korniłowicz – był znanym w Warszawie psychiatrą, pozytywistą z przekonań, a przy tym człowiekiem bardzo sceptycznym w sprawach religii. Przeciwny był wstąpieniu syna do seminarium duchownego. Dlatego zmusił go, aby po maturze wyjechał do Zurychu, aby podjąć studia przyrodnicze i filozoficzne. Jednakże po dwóch latach, pod wpływem wykładów prof. Friedricha W. Foerstera, młody student definitywnie utwierdził się w zamiarze porzucenia studiów świeckich i wstąpienia na drogę posługi kapłańskiej.
W seminarium w Warszawie przebywał tylko kilka miesięcy, po czym w kwietniu 1906 r. wrócił do Szwajcarii na studia teologiczne do Fryburga. Był to ośrodek myśli tomistycznej, dlatego w tej formacji ukształtował się młody kapłan. Według przyszłego jego ucznia, a był nim sam prymas tysiąclecia, Stefan Wyszyński, Cała duchowość Ojca była tomistyczna, tu znalazł miarę dla swej pracy w dziedzinie moralnej i duszpasterskiej.
Święcenia kapłańskie przyjął w Krakowie w 1912 roku, ale zamiar podjęcia studiów doktorskich uniemożliwił wybuch wojny. W latach 1914-1916 pracował z młodzieżą, a następnie ruszył na front jako kapelan polowy. Tutaj wspierał młodych żołnierzy swoją postawą, dając przykład odwagi, z drugiej strony wspomagał ich zwykłymi rozmowami.
To właśnie te rozmowy z żołnierzami dały początek formie jego działalności duszpasterskiej, z której zasłynął i za którą był najbardziej ceniony. Przyjęły one formę tak zwanych „kółek” (pierwsze zawiązało się w 1917 roku w Warszawie). Były to grupki młodzieży, o wybitnych zainteresowaniach i zdolnościach naukowych lub artystycznych (jak Zofia Nałkowska czy Czesław Miłosz), które bardziej z inspiracji niż pod kierunkiem ks. Korniłowicza, jako ojca duchownego, szukały pogłębienia i ugruntowania intelektualnego swojej wiary. Grono to ciągle się powiększało, obejmując stopniowo coraz szersze kręgi inteligencji. Osoby uczestniczące w spotkaniach „kółek” reprezentowały różne, często skrajnie odmienne zapatrywania polityczne, jak socjalista Ludwik Winterek, redaktor „Robotnika” w latach 30., a jednocześnie Jan Mosdorf, w latach 1926-1934 przewodniczący Młodzieży Wszechpolskiej, a ostatecznie przywódca Obozu Narodowo-Radykalnego.
„Kółko” w znacznej mierze przyczyniło się do odrodzenia życia religijnego i tworzenia elity katolickiej w Polsce. Namacalnym owocem aktywności „kółkowiczów”, był założony przez nich kwartalnik kulturalno-społeczny „Verbum”. Zdaniem wielu, było to najlepsze czasopismo katolickie okresu dwudziestolecia międzywojennego.
Sporą grupę w środowisku „kółek” stanowili konwertyci, a sam ks. Korniłowicz współpracował z międzywyznaniową organizacją – Chrześcijańskim Związkiem Akademickim – gromadzącą w latach 20. sporą część młodzieży protestanckiej. Ksiądz Korniłowicz brał udział w organizowaniu warszawskiego oddziału ChZA, uczestniczył w zebraniach, a nawet zjazdach tego stowarzyszenia (np. latem 1922 roku w Sandomierzu).
To właśnie ten aspekt duszpasterstwa, które skupiało ludzi o różnorodnych poglądach, a nierzadko konwertytów, mógł sprawić, że Józef Piłsudski uznał i wybrał ks. Korniłowicza za kapłana, który będzie mu bliski duchem i umysłem. Trzeba zdjąć z siebie uprzedzenia, predyspozycje, jakie się posiada, trzeba zbliżyć się do człowieka, niezależnie od tego, kim on jest. Te słowa księdza, stanowiące istotę jego duszpasterstwa, mogły przekonać Marszałka o trafności swojego wyboru.
Dodatkowo, od 1918 roku, ks. Korniłowicz rozpoczął wieloletnią współpracę z matką Elżbietą Czacką, franciszkanką i założycielką Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi, która od 1922 roku prowadziła w podwarszawskich Laskach Zakład dla ociemniałych dzieci. Początkowo, gdy ksiądz mieszkał i pracował w Lublinie, ich relacje były sporadyczne. Jednakże w połowie lat 20., odkąd siostrą franciszkanką została Zofia Sokołowska, jedna z założycielek „Kółek”, współpraca tych dwojga zacieśniła się, a Laski stały się kolejnym ośrodkiem aktywności księdza. Dzięki niemu w pracę Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża włączali się nowi ludzie, zaś w Laskach zaczęły odbywać się spotkania „Kółek”, a od 1927 roku także rekolekcje dla tego środowiska. W 1930 roku ks. Korniłowicz został kapelanem zgromadzenia. Trzy lata później pieniądze, które otrzymał w spadku, przeznaczył na Dom Rekolekcyjny w Laskach. Do tej inicjatywy przykładał olbrzymią wagę i przy Zakładzie dla ociemniałych kontynuował swoją pracę duszpasterską dla środowisk intelektualistów katolickich.
Z Laskami ks. Korniłowicz związał również swojego wybitnego seminarzystę z Włocławka – Stefana Wyszyńskiego. Ten swojego profesora uważał nie tylko za wykładowcę, ale wręcz za mentora, a związek między nimi stał się długotrwały i przyjacielski. Dzięki temu wiadomo też o zainteresowaniu tym razem ks. Korniłowicza osobą Piłsudskiego. Zachowałą się relacja prymasa Polski o ostatniej posłudze, jaką ks. Władysław udzielił umierającemu Marszałkowi.
Jest ona zawarta w jego liście z 6 czerwca 1977 roku (przechowywanym w zbiorach Instytutu Józefa Piłsudskiego w Ameryce) do Jana Gaździckiego, w którym prymas zaznaczył, że jeszcze przed II wojną światową dwukrotnie od ks. Korniłowicza słyszał o tym, co wydarzyło się w Belwederze. Zacytował słowa swego mentora i przyjaciela: Skierowałem do Marszałka kilka słów pociechy, jakie zwykł kapłan kierować do umierającego. Po czym zapowiedziałem, że udzielę mu rozgrzeszenia. Marszałek ponownie uniósł dłoń i spojrzał na wizerunek Matki Boskiej Ostrobramskiej, wiszący nad łóżkiem. Po czym uczynił znak krzyża świętego. Jeszcze chwilę pozostałem przy łożu i udzieliłem Marszałkowi namaszczenia olejami świętymi.
W tym samym liście kardynał Stefan Wyszyński podaje cytowaną wcześniej prośbę Marszałka skierowaną do ks. Władysława w dniu ślubu Sieroszewskiego i podkreślał rolę odegraną przez dr Stefanowskiego w wypełnieniu zamysłu Piłsudskiego, co do ostatniej posługi.
Skądinąd wiemy, że ks. Korniłowicz potraktował tę prośbę bardzo poważnie i osobiście przyjrzał się sprawie konwersji Marszałka.
Pisemne świadectwo konwersji Piłsudskiego na katolicyzm z lutego 1916 roku pozostawił kapelan I Brygady ks. Henryk Ciepichałła: Akt spisałem na własne żądanie Komendanta nie w księdze głównej (księga czynności) 1 p. p., lecz w swoim pamiętniku, aby rzecz cała zachowała się w tajemnicy. Pełniąc funkcję Naczelnika Państwa, Piłsudski w 1921 roku zażądał sporządzenia formalnego aktu rekonwersji, co uczyniono, a było to dla niego istotne, aby po śmierci pierwszej żony Marii zawrzeć ślub katolicki z Aleksandrą Szczerbińską, matką jego dwóch córek.
Oba te dokumenty, dobrze zarchiwizowane, widział ks. Władysław Korniłowicz. Jako kapłan katolicki, pomimo swojej otwartości na poglądy nie zawsze zgodne z doktryną katolicką, musiał być pewien, że wszelka jego powinność duszpasterska zostanie spełniona w zgodzie z obowiązującym go prawem kanonicznym. Wykazując duży stopień empatii wobec Marszałka, jednocześnie upewnił się, aby posługa wyświadczona umierającemu była prawomocna i nie budziła formalnych zastrzeżeń. Piłsudski nie pomylił się, gdyż ks. Korniłowicz stanął na wysokości zadania i dopełnił ostatniej posługi z charakterystyczną dla siebie wrażliwością wobec drugiego człowieka.
Po zgonie Marszałka, jeszcze tego samego wieczora, przekazał relację nuncjuszowi apostolskiemu. Następnego dnia oficjalne sprawozdanie wręczył kardynałowi Aleksandrowi Kakowskiemu. Pismo to, skreślone ręką księdza, stanowi dla nas cenny opis kresu życia Marszałka. Przy łóżku chorego zastałem gen. Kasprzyckiego, gen. Rouperta, gen. Wieniawę–Długoszewskiego [sic!], kilku lekarzy wojskowych i adiutantów. Chory był nieprzytomny, ciężko oddychał. Po masażu w okolicy serca Choremu zastrzyknięto dożylnie coraminę. Gdy zacząłem modlitwy, nadeszła Pani Marszałkowa i posłano po córki. Wszystkie trzy uklękły przy łóżku. Choremu udzieliłem absolucji Sakramentalnej, nałożyłem Oleje Święte i udzieliłem Odpustu na godzinę śmierci. Miałem wrażenie, że Marszałek, który miał oczy otwarte i był dotąd nieruchomy, zareagował na widok księdza lekkim poruszeniem się. Zaraz potem rozpoczęła się agonia trwająca parę minut. Po czym Marszałek spokojnie skonał.
W oficjalnym dokumencie znalazł się też opis zaangażowania dr. Stefanowskiego, egzekutora intymnej woli Marszałka, co pozwoliło Józefowi Piłsudskiemu umrzeć spokojnie. Odszedł pogodzony z Bogiem, jako katolik, gdyż mimo całej złożoności swojego charakteru, poglądów i kolei życia, w gruncie rzeczy miał duchowość z natury chrześcijańską.
Obecność przy łożu umierającego Marszałka musiała mocno zapisać się i w sercu, i w pamięci kapłana, skoro wydarzenie to relacjonował prywatnie zapewne nie tylko przyszłemu prymasowi. Z jego posługi kapłańskiej skorzystało jeszcze wiele innych osób, u boku których znalazł się, aby pomóc im w przejściu na „drugą stronę”. Sam dotarł tam ich śladem 26 września 1946 roku, odchodząc z tego świata w ukochanych Laskach. Śmiertelne łoże Marszałka na krótki, ale jakże istotny moment połączyło los dwóch wielkich Polaków. Stało się to zgodnie z planem i pragnieniem Józefa Piłsudskiego, który na każdym etapie życia starał się mieć u swojego boku właściwe osoby do właściwych zadań. Dlatego też 12 maja 1935 roku przez próg śmierci przeprowadził go nie kto inny, ale wybitny duszpasterz katolicki, dziś kandydat na ołtarze ks. Władysław Korniłowicz.
Erwin Jan Kozłowski
Zdjęcie 1. Wnętrze sypialni Marszałka w Belwederze,
Źródło: Muzeum Józefa Piłsudskiego w Sulejówku
Zdjęcie 2. Ks. Władysław Korniłowicz
Źródło: Muzeum Józefa Piłsudskiego w Sulejówku